Stracony

Stracony
Stracony

Wideo: Stracony

Wideo: Stracony
Wideo: Turniej stracony :( - YouTube 2024, Wrzesień
Anonim
Zagubiony | Fotografie Dagny McKinley
Zagubiony | Fotografie Dagny McKinley

Sam… w środku Lasu Państwowego Stanislaus w Kalifornii. Nic mnie nie poruszyło. Poza kilkoma latawcami ptaków zapadła cisza. Słońce świeciło na mnie, każda kropla potu zwiększała moje odwodnienie - brakowało mi wody. Mój ślad w rakietach śnieżnych można było dostrzec, schodząc po grani, a następnie znikając w plamach brudu. Zatrzymałem się, wywołałem imię mojego psa: Alma Rose. Cisza. Cisza przez ostatnią godzinę.

Zeszłej wiosny postanowiłem uczynić szczęście priorytetem w moim życiu. Walcząc z niezadowalającą pracą, w której nie miałem czasu ani pieniędzy, by cieszyć się życiem, postanowiłem z psem zniknąć w lesie.

Alma Rose to pies zaprzęgowy z Grizzle-T, firmy zajmującej się psim zaprzęgiem, w której pracowałam w Kolorado. Przyprowadziłem ją do domu jako szczeniaka i od tego czasu jest moją najlepszą przyjaciółką. Jest kundlem, ale głównie Husky i Greyhound, wysoka, szczupła i szybka, kwitnąca na śniegu i wspinająca się na swoją pierwszą górę o wysokości 14 000 stóp w wieku sześciu miesięcy. Wiedziałem, że poradzi sobie dobrze na wolności.

Spędziłem trzy sezony jako wolontariusz w backcountry w dwudziestym roku życia w Parku Narodowym Yosemite; Sierras czuli się jak w domu. Rzuciłem pracę i udałem się do lasu graniczącego z Yosemite z wystarczającą ilością jedzenia i zapasów na dwa miesiące. Plan polegał na tym, aby go przenieść, buforować i uzupełnić w razie potrzeby. Pełna izolacja.

Był to męczący, dwudniowy przejazd w maju do Cherry Creek, naszego punktu wejścia na dziko, tylko po to, by znaleźć drogę wciąż pokrytą śniegiem. Chociaż nie spodziewałem się tyle śniegu, byłem przygotowany. Położyłem na niej paczkę Ruff Wear Almy, wypełnioną jedzeniem. Przywiązałem własną paczkę, żeby pokazać jej, że jesteśmy w tym razem. W promieniu 50 stóp dotarliśmy do naszej pierwszej zestrzelonej kłody. Normalnie Alma przeskoczyłaby nad nią, ale z paczką wlokła się za mną, aż zobaczyła wiewiórkę; potem była wyłączona, biegając z pełną prędkością. Wędrowaliśmy około dwóch mil szlakiem, stromym zestawem serpentyn, kładąc nas na granitowym grzbiecie, gdzie szukałem miejsca na obóz.

Tego dnia cztery razy poszliśmy w górę iw dół szlaku, przynosząc zapasy. Za każdym razem, gdy Alma stawała się mniej entuzjastyczna, dopóki nie wyciągnąłem jej uprzęży dla psów, nie przywiązałem jej do mnie i do 30-galonowego, odpornego na niedźwiedzie kosza, żeby podnieść go na szlak, a potem przysięgam, że się roześmiała. Próbowałem jej powiedzieć, że to wspaniała przygoda, ale nie była tego taka pewna.

Dni, które nastąpiły później, wypełnione były eksploracją, wchodzącą coraz głębiej w głąb kraju. Każdy ruch obejmował wiele podróży: jedną do zwiedzania, do znalezienia wody, cienia i słońca; jeden na pierwszy ładunek żywności; i jeden dla ładunku dostaw. Alma odbyła jedną wycieczkę ze swoim stadem, a potem musiała uciekać. Nadchodziły śnieżki, ale udało nam się znaleźć jakiś otwarty teren, na którym moglibyśmy się rozbić.

Wędrowaliśmy po grzbietach, aż do jezior, czując się jak w nieodkrytym świecie. Dwa tygodnie później uderzyła burza późnego sezonu, spadając o 1 stopę śniegu pierwszego dnia. Odgarnęłam śnieg z namiotu i Alma eksplorowała w pobliżu - zawsze była blisko. Następny dzień przyniósł więcej śniegu i mieliśmy kolejny dzień namiotu. Budząc się trzeciego ranka, Alma Rose drżała na łóżku. Mój namiot przeciekał, a połowa mojego ekwipunku i łóżka były przemoczone. Wiedziałem, że musimy wyjść.

Z pełną paczką walczyłem na śniegu; Alma była szczęśliwa, że się porusza. Przez dwanaście godzin przełamaliśmy szlak przez trzy stopy świeżego śniegu, Alma z przodu, aż do żołądka w większości miejsc, niepewna, ale stabilna. W końcu opuściłem nasze paczki, wiedząc z wagą i tempem, w jakim zmierzałem, nie znaleźlibyśmy wyjścia przed zmrokiem i moglibyśmy być w złej sytuacji. Ładunki oświetlone, znaleźliśmy drogę, sygnalizując kolejne dwie i pół godziny do samochodu. Moje kroki krążyły, podczas gdy Alma biegała, goniła i pachniała, aż byliśmy bezpieczni, czternaście godzin po opuszczeniu obozu.

Kupiłem namiot i podkładkę do spania dla Almy. Wróciliśmy z powrotem, zabraliśmy nasz sprzęt i zniknęliśmy. Nasz obóz był w misce, na jedynym dostępnym suchym, płaskim skale. Spędziliśmy dni spacerując wzdłuż Cherry Creek, zostawiając ślad psich odcisków i odcisków rakiet śnieżnych, wspinając się na grzbiety i badając jeziora. Około miesiąca w naszej podróży mój oczyszczacz wody pękł, więc musiałem zagotować wodę z moją kuchenką obozową, ale to zmarnowane paliwo potrzebne do gotowania jedzenia i wiedziałem, że nie mam już zbyt dużo paliwa.

Podczas wieczornego spaceru czułem w sercu, że nadszedł czas, aby wyjść. Na dole ścieżka otwierała się i wkrótce będziemy musieli dzielić nasz raj z innymi wędrowcami. Pożegnaliśmy się z rozległymi granitowymi krajobrazami i neonowymi wstążkami wody otwierającymi się na jeziora i rzeki i pożegnaliśmy się ze śniegiem.

Wychodząc zaczęliśmy wpadać w plamy brudu. Alma nauczył się podążać za moimi rakietami śnieżnymi, ale tutaj nie było nic do naśladowania. Często rzucała się do ucieczki po tym czy tamtym, a poranek starał się uciec przez 15 minut i cofać się, by ją znaleźć.

Byliśmy na grzbiecie, kiedy zatrzymałem się, by zdjąć rakiety śnieżne. Spojrzałem w górę i zniknęła. Nie miałem pojęcia, w którą stronę. Zawołałem do niej, ale nic. Wiedziałem z wcześniejszych doświadczeń, że nie wróci, ale spróbuje mnie znaleźć. Obejmując moją paczkę, czułam się pewnie, że się pojawi. Zawołałem do niej, gdy poruszałem się wzdłuż grzbietu, każdy krok w bijącym słońcu odwadniał mnie. Alma wiedziała, gdzie jest skrytka, więc ruszyłem w tym kierunku.

Kiedy dotarłem do skrzynki, minęła ponad godzina. Zdjąłem plecak, emocje zalewały mnie: gniew, że uciekła, strach przed złapaniem paczki i utknięciem, smutek, że mój najlepszy przyjaciel odszedł. Ta część mnie, która wiedziała wszystko, co przyniosła do mojego życia, wiedziała, że muszę wrócić, aby spróbować ją znaleźć. Wędrowałem prawie 10 godzin, prawie bez wody.

Naprzeciwko mnie znajdował się wypełniony glonami staw. Zagotowałem wodę, a potem zaczekałem. Nie Alma Rose. Cisza była duszna. Nie przyszła.

Zostawiłem swoją paczkę za kłody, wrzuciłem wodę, wrzuciłem do kieszeni latarnię awaryjną, mój nóż i batonik z muesli. Miałem awaryjny gwizdek i zacząłem wędrować z powrotem. Minęły dwie godziny. Co 20 stóp zatrzymywałem się, nazywam jej imię i dmuchałem w gwizdek. Dwie godziny, dziesięć minut. Zatrzymać. Połączenie. Cios. Dwie i pół godziny, trzy godziny. Zastanawiałem się, czy zrezygnować i wrócić przed zmrokiem czy dalej. Jak daleko mogłem się udać? Byłem wyczerpany.

Potem usłyszałem hałas pędzący przez pędzel, błysk ruchu, czerwoną paczkę i mojego psa. Mój pies! Jej paczka była skręcona wokół ciała, jedna paczka otwarta i wypełniona wodą, nogi splątane przez pasy. Przytuliłam ją i wybuchnęłam płaczem. Odsunęła się i ruszyła w dół szlaku, wyglądając jak „zdejmij ze mnie paczkę i wyjdź stąd”. Powąchała moje odciski rakiet śnieżnych, żeby mi pokazać, że próbowała mnie tropić. Praktycznie pobiegliśmy szlakiem, gdzie dostała mnóstwo smakołyków.

Tej nocy zjadła ogromny obiad, a potem zwinęła się ze mną na łóżku w domu mojego przyjaciela, jak zawsze w domu. Następnego dnia sprowadziliśmy to, co zostało z naszej skrzynki. Alma pobiegł za darmo przez cały dzień bez paczki. Mimo że co kilka minut była blisko i zameldowała się ze mną, widok bezczelnej wiewiórki znów sprawi, że odleci. Pomimo wstrząsającego doświadczenia bycia „zagubioną na pustyni”, dowiedziała się, że może znaleźć drogę. Nie była już stracona; uczyniła pustynię tak bardzo swoim domem, jak zawsze czułam, że jest moja.